pamiętam jak mój mąż – jeszcze nie-mąż obchodził trzydzieste urodziny. potem czterdzieste, w Poreću, był pyszny tort w porcie, dzieciaki troszkę odrośnięte… słowem cudownie…
i nagle – ni z tego ni z owego – pojawia się na horyzoncie pięćdziesiątka… dziwnym zrządzeniem losu pojawiają się także zamówienia na albumy na 50. urodziny. co więcej – jak spod ziemi – wyłaniają się przyjaciółki, koleżanki i znajomi, którzy mają męża, brata, wujka czy kuzyna w tym zacnym wieku. wszyscy jeszcze (sic!) aktywni, wysportowani, zaklinają czas, jak mogą.
i oczywiście mogą.
bo w sumie jak tak się zastanowić, pięćdziesiątka to jest to czas, w którym można wszystko, w dodatku bez niepotrzebnej spinki.
i tak drogi mężu/bracie/przyjacielu/tato/wujku:
- jeśli sport jest dla Ciebie, to czerpiesz z niego radość, bez szczeniackiej rywalizacji, czy potrzeby sprawdzenia się w sparingu z młodszymi,
- jeśli książka jest dla Ciebie, to możesz o niej pogadać ze znajomymi albo pokusić się na dyskusję z synem. może nawet coś ciekawego Ci poleci?
- a może Twój nastoletni syn/córka zabierze Cię na koncert? na którym poczujesz się duuużo młodszy, pod warunkiem, że nie będziesz dywagował o wyższości dire straits nad sabatonem albo analizował spójności przekazu scenicznego i warstwy słownej…
- a może wszystkiego po trochu? i tym sposobem znajdzie się czas na wypad w góry (spełni Twoje marzenie o wdrapaniu na piechotę na Kasprowy, jak w latach 80.?), na wino i książkę na tarasie, na basen z dziećmi i wspólne wyjście z dziećmi (czytaj: młodzieżą) do restauracji albo kolację we dwoje.
bo pamiętaj!
jesteś w takim wieku, że we wszystkim Ci do twarzy i możesz robić, co zechcesz.
ważne, by Ci się chciało:)
a w dodatku masz w głowie masę fajnych wspomnień i doświadczeń, którymi możesz się podzielić albo zachować dla siebie.
bo możesz wszystko…